Większość klientów zanim (o ile w ogóle) trafi do kancelarii prawnej, wygoogla swój problem w internecie. Z bardzo różnym skutkiem. Dzisiaj o tym, czy „wujek” Google, to na pewno też wujek „dobra rada”…
Komu ufamy w internecie, czyli kim jest wujek „dobra rada”?
Wujek – kto to taki? Swój, rodzina czy obcy? Bo w zasadzie jak byliśmy mali to „wujku” zwracaliśmy się tak samo swobodnie do brata mamy jak i do dobrego kumpla rodziców. Jednak zazwyczaj, wujek to był taki fajny „gość”, któremu można było od razu zaufać, a może i dostać coś w prezencie…
Przewrotny wujek „Google”
Niezależnie od tego, jak dawno byliśmy mali, do dziś pozostał nam na pewno jeden wujek – wujek „Google”.
Znakomita większość klientów kancelarii prawnych, w poszukiwaniu oszczędności, i tak najpierw problem „wygoogla” i skorzysta z gotowych wzorów i materiałów dostępnych w internecie.
Z jednej strony to bardzo dobrze. Rośnie świadomość ich praw i poziom wiedzy i nawet, kiedy ostatecznie „lądują” w kancelarii, możemy mieć do czynienia z bardziej wyedukowanym klientem.
Z drugiej jednak strony w internecie mają szanse znaleźć mnóstwo informacji, które są już zwyczajnie nieaktualne.
I owszem, przy większości materiałów są daty, więc kiedy trafia się na artykuł np. z 2009 r. zazwyczaj następuje chwila zawahania, czy może coś się w tym zakresie nie zmieniło. Ale już publikacje świeższe, np. z tego i ubiegłego roku nie wzbudzają podejrzeń. I np. w oparciu o takie wielu klientów samodzielnie przygotowuje swoje pisma.
I często się dziwi, że nie zadziałały…
Czytaj też: Reklamacja nieudanych wakacji – wzór z Google’a, reklamacja wspólna czy pozew zbiorowy?
Bo w ubiegłym roku
…np. w turystyce weszła w życie nowa Ustawa o imprezach turystycznych i powiązanych usługach turystycznych, która mocno wpłynęła na prawa i ochronę klientów biur podróży, m. in w zakresie procedury reklamacyjnej.
Co ciekawe, okazuje się, że zmiany tej nie odnotowała spora część rynku.
Niektóre, mniejsze lub butikowe biura podróży w swoich dokumentach wciąż mają nieaktualne już zapisy dotyczące np. obowiązku udzielenia odpowiedzi na reklamację w ciągu 30 dni i automatycznego uznania reklamacji, w razie niedopełnienia tego terminu.
Przykłady:
Tak na szybko znajdujemy je m. in. w materiałach butikowego biura goforworld.com czy OPAL TRAVEL.
W obu przypadkach chodzi o biura podróży oferujące nietypowe wyprawy i wypoczynek – a więc otwarte na raczej zamożniejszych klientów. Na ich stronach internetowych możemy znaleźć rozpoznawalne z mediów postaci czy banery znanych firm, z którymi te biura współpracują.
Oraz… jak się okazuje, stare OWU (z 2014, 2016 r.), które staje się częścią Waszej umowy.
O tym, jak ważną częścią tej umowy jest OWU piszemy m.in. tutaj.
Problem jest czy go nie ma?
Sami w ostatnim czasie zetknęliśmy się z tym problemem. I co zaskakujące, z dwóch stron przysłowiowej barykady. Bo przyszło do nas dwóch klientów. Jeden z własnym, gotowym pismem reklamacyjnym do biura podróży, napisanym według starych przepisów. I drugi, który dostał odpowiedź od swojego touroperatora, powołującego się na zapisy nieaktualnej już ustawy.
Jako serwis Zmarnowanyurlop.pl ™ reprezentujemy klientów biur podróży – w związku z tym wiemy, jak rozegrać te nieścisłości po ich myśli. Bo, o dziwo – w niektórych przypadkach z takich „przeterminowanych” OWU można „wycisnąć” dla klienta biura więcej praw niż z ustawy po jej nowelizacji.
Jeżeli zatem o to właśnie chodziło np. dwójce opisywanych wyżej touroperatorów (większe prawa dla klientów), to brawo. Jednak nie chce nam się w to wierzyć. Wydaje się raczej, że po prostu w pędzie codzienności zapomnieli o tej zmianie. Bo z perspektywy klienta takiego biura byłoby lepiej, gdyby o takich benefitach mógł przeczytać w swojej umowie…
Jak z tego wybrnąć?
Może zamiast tylko mówić o tym, w jaki sposób nowa ustawa wpłynęła na ochronę klientów biur podróży, zaczniemy też bardziej kierunkowo i merytorycznie szkolić?
A jakie są Wasze doświadczenia?
PS. I dlaczego mamy wrażenie, że dyskutując o tym problemie, znowu będziemy szukać analogii w branży medycznej?;) W końcu znakomita większość pacjentów najpierw zapyta o swoją dolegliwość „wujka Google”, potem przejrzy rozmaite grupy i fora, których członkowie niekoniecznie znają się na medycynie i tak „uzbrojona” wybierze się w końcu do lekarza…
Jeśli chcecie czytać więcej podobnych artykułów polubcie naszą stronę na Facebooku.